Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/ten-czynic.pomorze.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server314801/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 17
rym miał wypadek Billy. - Został naprawiony i pracuje prawidłowo. - Owszem, został naprawiony, ale nie przeszedł przeglądu kapitalnego, jak powinien - upierał się Beck. - To tak, jakbyś się prosił o kolejną katastrofę. Naprawdę sądzisz, że możemy sobie pozwolić na jeszcze jeden wypadek? - George dał tej maszynie zielone światło, podobnie jak Chris. To ich działka, Beck. Ty zajmij się trzymaniem nas z daleka od sądów. Beck ustąpił niechętnie. - Lepiej już pójdę, zanim Selma wpadnie tu i wyrzuci mnie za to, że nie pozwalam ci spać o tej porze - powiedział. - Wracasz do domu? - Nie. Zamierzam spędzić tę noc na sofie w moim biurze. Jeden z nas powinien być na miejscu w razie prawdziwych kłopotów. - Gdzie jest Chris? - Chris nie musi mi się już więcej spowiadać. Przestałem być jego prawnikiem. - Przekonałeś Rudego, żeby nie zamykał go w pudle przez weekend? - Huff, to było moje ostatnie oficjalne zadanie w jego sprawie. - Tak słyszałem. Ale nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył. - Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w fabryce, tak będzie lepiej, Huff. I tak mam pełne ręce roboty. - Ten nowy prawnik jest dobry? - Wykonałem dzisiaj kilka telefonów, rozpytałem się o niego. Podobno jest lichwiarzem, ambitnym, aroganckim i odpychającym egomaniakiem, czyli ma wszystkie pożądane cechy. Huff uśmiechnął się niewyraźnie. - Miejmy nadzieję, że Chris nie będzie go potrzebował. Ten detektyw, Scott, próbuje wykopać studnię na pustyni. Historie biblijne - prychnął. - Opowiedziane akurat przez Klapsa Watkinsa. - Przestraszył ją. - Beck nie zorientował się, że wypowiedział na głos swoją myśl, dopóki nie zobaczył, że Huff przygląda się mu dziwnie. - Sayre. - Ach, rozumiem. Chodzi ci o tę wizytę w jej pokoju hotelowym. Dobrze jej tak za to, że zatrzymała się w tej dziurze. - Przeraziła się bardziej, niż to okazała. Nie sądzę, żeby powiedziała nam wszystko, co usłyszała od niego. Ale umysł Huffa błądził już innymi ścieżkami, na których nie było miejsca na martwienie się o bezpieczeństwo Sayre. - Ponieważ okazało się, że jest bezpłodna, zwalniam cię z obowiązku uwiedzenia jej, mój chłopcze - powiedział z lekkim chichotem. - Cała odpowiedzialność za zapewnienie mi wnuka znów będzie spoczywać na Chrisie. Teraz jest moim jedynym sposobem na osiągnięcie nieśmiertelności. - Puk, puk. Beck otworzył jedno oko i zobaczył Chrisa, uśmiechającego się do niego szeroko. Mimo bólu zesztywniałych mięśni, usiadł. - Która godzina? - spytał. - Dochodzi siódma. Spędziłeś tutaj całą noc? - Prawie całą. - Beck opuścił nogi na podłogę i wstał, krzywiąc się boleśnie.

wyszeptał jej imię. Naparł lekko dłonią na jej gorący punkt. Sayre zareagowała, drgnąwszy z miękkim westchnięciem. Odruchowo poruszyła biodrami w przód i w tył i gdy to zrobiła, Beck jęknął z niewyobrażalnej rozkoszy. Stał tak, wpasowany pomiędzy jej pośladki, a Sayre poruszała się w szalonym rytmie. Gdy osiągnęła orgazm, naparł na nią jeszcze mocniej, przyciskając do drzwi. Oparła czoło o chłodne drewno, oddychając szybko, wreszcie nawet najmniejsze drżenie rozkoszy zniknęło, a wraz z nimi napięcie. Uspokoiła się. Beck wyciągnął dłoń spod sukienki i wygładził ją. Oparł dłonie na talii Sayre, gładząc lekko od czasu do czasu, jakby dając do zrozumienia, że potrafi być cierpliwy. Minęła dobra minuta, zanim wreszcie odwróciła się do niego. Włosy, skręcone od wilgoci, okalały twarz, tworząc idealną ramę dla oczu w kolorze najsilniejszej whisky, jaką mógłby się upić mężczyzna, i ust, których nie miał dosyć. Nad górną wargą perliły się krople poru. Uśmiechając się, otarł tę wilgoć kciukiem, - No, musiałaś się naprawdę wysilić - powiedział. - Jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz, zabiję cię. Cofnął się zdumiony. - Słucham? - Chyba wyraziłam się jasno. Zrozumiał teraz, że ogień w jej oczach nie był wyrazem podniecenia, lecz gniewu, niemal pierwotnego w swej intensywności. Gdyby zignorował ostrzeżenie i dotknął jej, mogłaby mu skoczyć do gardła. - Mówię poważnie - ostrzegła. - Nie dotykaj mnie. Rozgniewany jej tonem, rzucił: - Minutę temu nie miałaś nic przeciwko mojemu dotykowi. Chcesz, żebym przypomniał ci szczegóły? - Wyjdź stąd. Machnięciem ręki kazał jej się odsunąć od drzwi, z trudem powstrzymując się od fizycznego z nią kontaktu. Otworzył brutalnie drzwi, zrobił krok i znowu na nią spojrzał. - Na kogo jesteś zła, Sayre? Na mnie czy na siebie? - Wynoś się. - Wiedziałaś, że to się stanie. - Idź. - Od pierwszego spotkania oboje wiedzieliśmy, że to nieuniknione. Potrząsnęła wściekle głową. - Chciałaś, żeby to się stało i podobało ci się. - Nieprawda! - Nie? Wyciągnął rękę i przesunął kciukiem po jej dolnej wardze. Pokazał jej kropelkę krwi, startą z miejsca, w którym ją przygryzła. Pochyliwszy się blisko niej, zostawił ją z jednym wyszeptanym do ucha słowem. Leżąc na wznak w szpitalnym łóżku, z zamkniętymi oczami, Huff usłyszał, że ktoś wchodzi na oddział intensywnej terapii. - Kto to? - Twój utalentowany lekarz. - Dużo czasu potrzebowałeś, żeby pojawić się tutaj - warknął Huff. - Nie jesteś moim jedynym pacjentem - odparł Tom Caroe.

rym miał wypadek Billy. - Został naprawiony i pracuje prawidłowo. - Owszem, został naprawiony, ale nie przeszedł przeglądu kapitalnego, jak powinien - upierał się Beck. - To tak, jakbyś się prosił o kolejną katastrofę. Naprawdę sądzisz, że możemy sobie pozwolić na jeszcze jeden wypadek? - George dał tej maszynie zielone światło, podobnie jak Chris. To ich działka, Beck. Ty zajmij się trzymaniem nas z daleka od sądów. Beck ustąpił niechętnie. - Lepiej już pójdę, zanim Selma wpadnie tu i wyrzuci mnie za to, że nie pozwalam ci spać o tej porze - powiedział. - Wracasz do domu? - Nie. Zamierzam spędzić tę noc na sofie w moim biurze. Jeden z nas powinien być na miejscu w razie prawdziwych kłopotów. - Gdzie jest Chris? - Chris nie musi mi się już więcej spowiadać. Przestałem być jego prawnikiem. - Przekonałeś Rudego, żeby nie zamykał go w pudle przez weekend? - Huff, to było moje ostatnie oficjalne zadanie w jego sprawie. - Tak słyszałem. Ale nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył. - Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w fabryce, tak będzie lepiej, Huff. I tak mam pełne ręce roboty. - Ten nowy prawnik jest dobry? - Wykonałem dzisiaj kilka telefonów, rozpytałem się o niego. Podobno jest lichwiarzem, ambitnym, aroganckim i odpychającym egomaniakiem, czyli ma wszystkie pożądane cechy. Huff uśmiechnął się niewyraźnie. - Miejmy nadzieję, że Chris nie będzie go potrzebował. Ten detektyw, Scott, próbuje wykopać studnię na pustyni. Historie biblijne - prychnął. - Opowiedziane akurat przez Klapsa Watkinsa. - Przestraszył ją. - Beck nie zorientował się, że wypowiedział na głos swoją myśl, dopóki nie zobaczył, że Huff przygląda się mu dziwnie. - Sayre. - Ach, rozumiem. Chodzi ci o tę wizytę w jej pokoju hotelowym. Dobrze jej tak za to, że zatrzymała się w tej dziurze. - Przeraziła się bardziej, niż to okazała. Nie sądzę, żeby powiedziała nam wszystko, co usłyszała od niego. Ale umysł Huffa błądził już innymi ścieżkami, na których nie było miejsca na martwienie się o bezpieczeństwo Sayre. - Ponieważ okazało się, że jest bezpłodna, zwalniam cię z obowiązku uwiedzenia jej, mój chłopcze - powiedział z lekkim chichotem. - Cała odpowiedzialność za zapewnienie mi wnuka znów będzie spoczywać na Chrisie. Teraz jest moim jedynym sposobem na osiągnięcie nieśmiertelności. - Puk, puk. Beck otworzył jedno oko i zobaczył Chrisa, uśmiechającego się do niego szeroko. Mimo bólu zesztywniałych mięśni, usiadł. - Która godzina? - spytał. - Dochodzi siódma. Spędziłeś tutaj całą noc? - Prawie całą. - Beck opuścił nogi na podłogę i wstał, krzywiąc się boleśnie.

- Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił - oznajmił twardo.
Tammy zagryzła wargi, odwróciła się do nich plecami i spostrzegła pełen dezaprobaty wyraz twarzy ochmistrzyni, która również obserwowała to żenująco wylewne powitanie.
- A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć?
Tammy doświadczała czegoś równie zdumiewającego. Nie mogłaby przestać z zapamiętaniem całować Marka, na¬wet gdyby chciała - a wcale nie chciała. Jak mogłaby chcieć, skoro nagle wydało się jej to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem? Rozsądek mówił co innego, lecz Tammy nie słyszała już jego głosu, porwana w wir szalonych emocji. Miała wrażenie, że wkracza w nowe życie, którego źródło ukryte jest w ciele Marka.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ta właściwie absurdalna grzeczność była całkiem przyjemna... Nawet bardzo, po¬nieważ dzięki temu Mark znalazł się tuż przy niej. Jego dłoń niechcący musnęła jej nagie ramię, a suknia zaszele¬ściła, ocierając się o jego spodnie... Zrobiło się jej gorąco.
Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tam¬my porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie.
niż wyraził przypuszczenie i wyciągnął rękę po Różę.

Chwycił ją w objęcia i pocałował.
- Dlaczego?
Biuro Charlesa Nielsona mieściło się w budynku banku na Canal Street, w centrum Nowego Orleanu. Dzielił dwudzieste piętro z dwoma dentystami, firmą pośredników inwestycyjnych, psychologiem i niezidentyfikowanym przedsiębiorstwem z inicjałami w nazwie. Biuro Nielsona znajdowało się na samym końcu wyłożonego dywanem korytarza, po lewej. Na drzwiach, wypisane skromną czarną czcionką, widniało jego nazwisko. Mała poczekalnia była wyposażona w proste, przydatne w tego typu pokoju meble - dwa obite tapicerką fotele i maty stolik od kompletu ze stojącą na nim lampą. Przy biurku w recepcji siedziała ładna kobieta w średnim wieku. Rozmawiała właśnie z Sayre, gdy do biura wszedł Beck. Trudno powiedzieć, które z nich było bardziej zdumione - Sayre czy Beck. Spoglądając ponad ramieniem Sayre, recepcjonistka przywitała Merchanta serdecznym: „Dzień dobry". - Witam - powiedział. - Zaraz się panem zajmę. Tymczasem proszę spocząć. Beck nie skorzystał z zaproszenia. Pozostał na miejscu, ciekawy, co miała do powiedzenia Sayre, która na jego widok zesztywniała, jakby kij połknęła. - Najwyraźniej nastąpiło jakieś małe niedopatrzenie. Czasami pan Nielson umawia się z kimś na spotkania, a potem zapomina mi o tym powiedzieć, żebym mogła zanotować to w kalendarzu. - Nie zapomniał... - Sayre przerwała i chrząknęła. - Nie zapomniał pani powiedzieć o tym spotkaniu, ponieważ nie byłam umówiona. - Ach tak. W jakim celu chciałaby się pani z nim zobaczyć? Z przyjemnością przekażę mu wiadomość. - Nazywam się Sayre Lynch. Kiedyś Hoyle. Uśmiech recepcjonistki zbladł. - Hoyle od Hoyle Enterprises? Z tych Hoyle'ów? - Tak. - Rozumiem. - Nie sądzę. Nie przyszłam tutaj jako reprezentantka mojej rodziny. Recepcjonistka złożyła ręce i położyła je na biurku, jakby szykowała się do wysłuchania wyjaśnień Sayre. - Jestem pewna, że pan Nielson przyjmie tę wiadomość z zainteresowaniem. - W rozmowie z nim proszę podkreślić, że chciałam zaoferować mu swą pomoc. - Tak, rozumiem. Pan Nielson... - Nagle zadzwonił telefon. Recepcjonistka uniosła palec wskazujący, prosząc Sayre o chwilę cierpliwości, i odebrała. - Biuro Charlesa Nielsona. Nie, przykro mi, nie ma go w pracy. Czy mogę przekazać mu jakąś wiadomość? - Sięgnęła po notatnik i zaczęła coś zapisywać. Sayre zwróciła się w stronę Becka. - Śledziłeś mnie? - Nie pochlebiaj sobie. W przeciwieństwie do ciebie, ja byłem umówiony. Gdy tylko recepcjonistka odłożyła słuchawkę, ominął Sayre i podszedł do biurka. - Pani jest zapewne Brendą - powiedział z uroczym uśmiechem, głosem słodkim jak miód. - Tak. - Rozmawialiśmy kilkakrotnie przez telefon. Nazywam się Beck Merchant. - O mój Boże - rzuciła nerwowo sekretarka. - Nie dotarła do pana moja wiadomość? - Wiadomość? - Pan Nielson musiał wyjechać w pilnej sprawie. Zostawiłam panu wiadomość na poczcie głosowej, że nie będzie mógł spotkać się z panem dziś po południu.
- A czy już nie tęsknimy?... - westchnęła Róża wtulając się w dłonie Małego Księcia.
- Lara tak przywykła jej ulegać, że dała się wmanew¬rować w małżeństwo z Jeanem-Paulem, chociaż bała się go od samego początku. Nie starczyło jej charakteru, by sprze-ciwić się matce. Gdy Henry miał sześć miesięcy i przeby¬wali w Paryżu, odwiedziła ich Isobelle. Któregoś razu po¬szły obie na zakupy, a gdy Lara wróciła do domu, zastała męża kompletnie zaćpanego w towarzystwie jakichś koleż¬ków. Jeden z nich próbował podać narkotyki Henry'emu, a Jean-Paul uważał to za świetny dowcip! Dopiero wtedy Lara przejrzała na oczy. Dotarło do niej, że w końcu komuś może stać się krzywda. Zrozum, to nie była zła dziewczyna. Słaba, owszem, ale nie zła.
- Ale nie nauczy się kochać.

- Co najmniej, ale miałem nadzieję, że będę od

Nie mógł jej pocałować.
Wracaliśmy do pokoju dziecinnego, żeby go poszukać, ale po
drzwiami pokoju Madison, a potem z uśmiechem
- Tak, za Sinclaira. Znała pani Thomasa?
wszystkie granice.
mówić: „Do diabła". Teraz dostanie apopleksji.
Zsunął jej suknię z ramion, nachylił się do krągłej
Sebastian nawet nie próbował podążać za jej logiką. Daisy
Amy przebywa pod jego dachem.
to podobało mu się w niej najbardziej. Była błyskotliwa, dowcipna
– Czy naprawdę pieprzyłaś się z jego synem, czy tylko wymyśliłaś
– Jeszcze nie mogę pozbierać myśli. Zostaw tego nietoperza,
- Niewiele. Przyjaźniła się z Thomasem i bardzo
A więc po to tu przyszedł. Wcale nie chodziło o Madison.
stołu, by pograć w gry wideo.

©2019 ten-czynic.pomorze.pl - Split Template by One Page Love